Forum www.forumdzikiepola.fora.pl Strona Główna www.forumdzikiepola.fora.pl
Burzliwy wiek XVII.Poczuj go na własnej skórze!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

O Młodzieży chowaniu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumdzikiepola.fora.pl Strona Główna -> Silva Renum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Starosta
Starosta



Dołączył: 23 Gru 2007
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Chłop

PostWysłany: Sob 14:03, 25 Gru 2010    Temat postu: O Młodzieży chowaniu

Przyszło mi do łba ostatnio, że w tych naszych Dzikich Polach nader rzadko pojawiają się dzieciaki. O wychowaniu potomstwa mamy ledwie parę słów w podstawce, zaś postaci dziecięcych w dodatkach i dyariuszach szukać by ze świecą. A przecież to nieodzowny element każdego świata, w kulturze szlacheckiej nawet podwójnie istotny, szlachta bowiem przywiązuje przecież wielką wagę do pokrewieństwa, do ciągłości rodu, do dziedziczenia nazwiska i herbu. Czym więc tłumaczyć nieobecność dzieci w Dzikich Polach? Niech zgadnę: brakiem informacji, zapewne. Nie bardzo wiadomo, jak te dzieciaki powinny się zachowywać, jak ubierać, w co się bawić, czego uczyć, wreszcie jak mają wyglądać ich relacje z dorosłymi. A więc dzisiejszą gawędę poświęcam tej właśnie materii.
Pamiętać trzeba, iż śmiertelność niemowląt była dużo większa aniżeli dzisiaj. Często zdarzały się poronienia, wiele dzieci umierało przy porodzie i w pierwszych dniach życia, a to za sprawą niskiego poziomu medycyny, akuszerstwa i higieny. (Na przykład, wierzono iż szczęśliwy poród zapewnia rodzenie na skórze z niedźwiedzia lub tura - a że skóry takie nie trafiały się często, jeden egzemplarz krążył latami po powiecie, służąc dziesiątkom niewiast i miliardom zarazków.) Stąd też, jakkolwiek zamężna kobieta zazwyczaj zachodziła w ciążę co roku, żywe urodzenia przypadały średnio co dwa, trzy lata.
A więc narodziny żywego potomka były wielką radością dla szlachcica, zwłaszcza jeśli był to syn. Wyprawiano kosztowne, huczne chrzciny, na które spraszano tłumy krewnych i przyjaciół. Niemowlętami opiekowano się bardzo troskliwie, dbając o dobre samopoczucie i chroniąc je od chłodu, chorób i wypadków. Niemowlęta z początku kąpano dwa razy dziennie, przez pierwsze dni w ciepłej, potem już w zimnej wodzie. Do snu układano je w kołyskach, przy czym na ziemiach polskich używano drewnianych kolebek na biegunach, na Litwie zaś typowe były koszyczki-huśtawki wiszące na sznurach umocowanych do sufitu. Zawijano, oczywiście, niemowlęta w pieluszki, ale - inaczej niż w krajach Europy Zachodniej - nie w sztywne powijaki, doceniano bowiem potrzebę swobody ruchów 1. Do nauki chodzenia zakładano dzieciom specjalną uprząż z dwoma paskami, na których piastunka utrzymywała niemowlę w pozycji pionowej. Dopóki dziecko nie nauczyło się dobrze chodzić, nosiło grubą, miękko wypchaną czapkę, chroniącą głowę przed urazami. Mniej więcej do drugiego roku życia karmiono piersią, lecz w bogatych i średniozamożnych domach zazwyczaj najmowano do tego chłopskie mamki. One też najczęściej bywały piastunkami, wyręczającymi matkę w większości obowiązków związanych z opieką i pielęgnacją niemowląt. Jedynie w ubogich dworkach pani domu „oporządzała” potomstwo własnoręcznie. Tym niemniej, ogólny nadzór nad wychowaniem potomstwa sprawowała zawsze matka.
Nie było, niestety, specjalnych ubranek dla dzieci. Gdy wyrastały z pieluch i niemowlęcych sukienek, szyto już dla chłopców żupaniki (albo kaftany i pludry), a dla dziewcząt niewygodne, ciężkie suknie. Tym niemniej, dawano dzieciom dużą swobodę zabawy na świeżym powietrzu, pozwalano się wybiegać i wyszaleć. Dostrzegano korzystny wpływ ćwiczeń fizycznych na zdrowie, kondycję i samopoczucie, a więc szlachta bardzo dbała o zapewnienie dzieciom jak największej ilości zabaw ruchowych. Przez pierwsze lata życia nie czyniono rozróżnień między chłopcami a dziewczynkami. Dzieci obojga płci zamieszkiwały w „niewieściej” części domu, a małe dziewczynki bawiły się na podwórku pospołu z chłopcami, nabywając tężyzny fizycznej, co korzystnie odróżniało proste szlachcianki od wypieszczonych arystokratek z magnackich pałaców 2. Pierwsze, podstawowe umiejętności dzieci nabywały wspólnie. Często jeszcze w kołysce uczono niemowlęta kreślić znak krzyża, a pierwszą wpajaną nauką była nauka pacierza. Razem z pobożnością uczono też szacunku wobec starszych, albowiem mimo wspomnianej swobody ruchów i zabawy, wychowanie było bardzo surowe, jeśli chodzi o obyczajność, posłuszeństwo i odnoszenie się do starszych (o czym więcej za chwilę).
Dopiero gdy dzieci podrosły, „dla przyzwoitości” rozdzielano obie płcie i odtąd wychowanie braci i sióstr przebiegało odmiennie. Chłopiec przechodził spod troskliwej opieki matki pod ciężką ojcowską rękę, przenosząc się z pokojów niewieścich do „męskiej” części domu. Jeśli we dworze było dość miejsca, młodzieniec cieszył się własną komnatą, często jednak dzielił izbę z drugim bratem (to samo dotyczyło dorastających panien). Oczywiście każdy miał własne łóżko (inaczej niż u plebejów, którzy kazali kilkorgu dzieciom gnieździć się na jednym posłaniu). Młodzież męska sypiała na tzw. „tapczanach”, tj. szerokich drewnianych ławach, nakrytych prostymi siennikami lub materacami oraz prześcieradłami. Okrywano się kołdrami, futrami, derkami, co kto miał. Bez specjalnych wygód, nieraz i bez poduszki, za to zdrowo i po męsku. Delikatnych paniczyków i cudzoziemców, nawykłych do puchowej pościeli, uznawano powszechnie za zniewieściałych. W sypialniach dziewczęcych natomiast stawiano prawdziwe łóżka, na sienniki kładziono wypchane pierzem materace (tzw. piernaty albo pierzyny spodnie), prześcieradła, puchowe poduchy, grube pierzyny, lżejsze od pierzyn kołdry, nierzadko z kosztownych, delikatnych materiałów (np. jedwabiu) zamiast zwykłego płótna, zdobne falbankami, wyszywane i haftowane. A jeśli już jesteśmy przy pościeli, warto przypomnieć, że ze względu na przyzwoitość sypiano zawsze w koszulach, nigdy zaś nago 3.
Wyżywienie dzieci i młodzieży szlacheckiej było najzdrowsze spośród wszystkich grup społecznych. Biedacy chorowali z niedożywienia, bogacze z przejedzenia i niezdrowej diety, natomiast dzieci szlacheckie jadały skromnie. Nie dawano dzieciom, jak to się czyni dzisiaj, najsmaczniejszych kąsków, nie pozwalano się objadać. Tłusto i obficie żarli pan i pani domu, młodzież otrzymywała potrawy proste i pożywne, lecz w niedużych ilościach, nieraz kładąc się po wieczerzy do łóżka z uczuciem niedosytu. Tak więc zakaz pijaństwa i obżarstwa w połączeniu z dużą dawką ćwiczeń fizycznych pozwalał na rozwinięcie doskonałej kondycji i mocarnej postury, czym Polacy szczycili się pośród innych narodów. Na co dzień synowie i córki zasiadali do stołu wspólnie z rodzicami, ale na większych biesiadach, gdy do dworu zjeżdżali dostojni goście, dzieci jadały osobno; primo, by nie przeszkadzały biesiadującym, secundo, by nie gorszyły się widokiem pijaństwa, grubiaństwa i rozpusty. Młodzież brała udział w ucztach dopiero w wieku lat kilkunastu, kiedy dziewczęta stawały się pannami „na wydaniu”, chłopcy zaś pomału wchodzili w wiek męski. Młodzieńcy zasiadali wówczas na najniższych, najmniej honorowych miejscach, a panny zazwyczaj w pobliżu matki lub ochmistrzyni, które dawały pilne baczenie na ich zachowanie. Nie wolno było młodzieży zabierać głosu w rozmowach (chyba że ktoś ze starszych pierwszy się do nich zwrócił), zatem skupieni przy końcu stołu chłopcy rozprawiali zwykle we własnym gronie (uciszani w razie potrzeby). Dziewczęta raczej milczały, skubiąc potrawy drobnymi kąskami, ponieważ gadanie, rozglądanie się i objadanie było przejawem złego wychowania.

Młodzieniec
Nauka była dla kilkuletnich chłopców fascynującą zabawą. Uczył ich bowiem pan ojciec, wuj albo piastun konia i szabli, uczył strzelania z łuku i myślistwa, zabierał ze sobą na łowy i do miasteczka. Dziesięcio-, dwunastolatek posługiwał się już pistoletem i rusznicą, a jeśli szkatuła ojcowska na to pozwalała, miał własnego wierzchowca, szabelkę, a także lekką strzelbę na ptactwo, tzw. ptaszniczkę – więc gdzie chowało się kilku dorastających chłopców, tam nie ujrzałeś w okolicy ani jednego wróbla, ani jednej wiewiórki. Uczono także posługiwać się z siodła włócznią i kopią, nacierając na drewniane lub wypchane manekiny, a popularną zabawą była „gonitwa do pierścienia” – pędzący jeździec zbierał grotem kopii leżące na ziemi obręcze. Było to zarówno ćwiczenie w rzemiośle rycerskim, jak i pokaz zręczności i kunsztu jeździeckiego, którymi młodzieńcy popisywali się później podczas turniejów, gdzie goniono do pierścienia na oczach senatorów i co przedniejszej szlachty. Nad chłopcami podczas zabawy i nauki czuwać powinien opiekun (najczęściej zaufany, stary sługa rękodajny), ale jeśli oddano urwisów pieczy starszego o kilka zim brata, to tak jakby samopas hultajów wypuścić: psoty, figle, szaleństwa niepohamowane, nawet jeśli w perspektywie była sroga chłosta. Generalnie opieka ojcowska pozostawiała wiele do życzenia, bowiem nastoletnich chłopaków właściwie nikt już nie pilnował. Gonili konno i zbrojno po okolicy, strzelali do ptaków, płatali figle sąsiadom i włościanom, napastowali chłopki, polowali w cudzych lasach, nierzadko pobili kogoś albo nastraszyli, a pan ojciec radował się jeszcze, że synowie rosną dzielni, butni, niepokorni, jak na gorącą krew szlachecką przystało. Jeśli co większego zbroili, łoił im szczodrze skórę batogiem, zakazywał na czas jakiś konnych wypraw, po czym pozwalał broić po staremu. Zawsze jednak ojciec – pan domu był najwyższym autorytetem, któremu wszyscy domownicy okazywali szacunek i posłuszeństwo 4. I chociaż patrzył zwykle przez palce na chłopięce wybryki we wsi i w okolicy, karał surowo i bezwzględnie wszelką krnąbrność i brak poszanowania dla swej władzy. Dziecko całowało ojca po rękach, ujmowało pod kolana, a nierzadko klękało przed nim jak przed księdzem. W obecności ojca nie ośmielano się usiąść bez pozwolenia, nie wypowiadano słowa sprzeciwu, a pyskowanie było rzeczą nie do pomyślenia. Autokratyczna władza ojcowska nie malała ani trochę nawet w miarę upływu czasu. Dopóki syn mieszkał pod ojcowskim dachem, w pełni podlegał ojcowskiej woli. Nawet i 30-letni mężczyzna, jeśli był od ojca zależny materialnie, mógł być zmuszony, na ten przykład, do ożenku ze starą, lubieżną wdową (autentyczne). Kary cielesne stosowano często i chętnie, tym bardziej, że powszechnie wierzono, że inaczej dziecko zejdzie na złą drogę, zgodnie z przysłowiem: „Kogo rodzice rózgą nie karzą, tego kat mieczem karze”. Stąd prosty wniosek, że im więcej bije się dzieci, tym lepiej. Tak więc ojciec – Sarmata był to człek srogi, gruboskórny, niezbyt troskliwy, wzbudzający raczej pełen bojaźni szacunek, aniżeli jakieś ciepłe uczucia. Srogość ojcowską zwykle łagodziła matka, do której nieraz udawano się po pociechę i pomoc w przebłaganiu zagniewanego rodzica. 5
Podstawowe wykształcenie chłopiec mógł zdobyć na dwa sposoby: w domu rodzinnym albo też w szkółce parafialnej. Do szkoły posyłała dzieci w zasadzie tylko szlachta drobna i średnia, bogacze woleli sprowadzić do domu wykwalifikowanego nauczyciela. Jeśli jednak szkoły w pobliżu nie było, również i ubogi szlachcic uczył synów w domu, na własną rękę, ale często sam bardzo niewiele umiał. Naukę czytania i pisania rozpoczynano po piątym roku życia (czasami dużo później), kazano też wkuwać na pamięć nazwiska, herby i genealogie okolicznej szlachty - w pierwszym rzędzie sąsiadów i najdostojniejszych panów powiatu. Przede wszystkim zaś uczono orientować się w powadze poszczególnych rodów i dostojników i zachowywać odpowiednie formy towarzyskie wobec równych, niższych i wyższych od siebie. Ciemny szlachcic ruski mógł nie umieć się podpisać, ale musiał wiedzieć, jak należy odnosić się do sąsiada, księdza, i urzędnika ziemskiego; komu podaje się rękę, kogo w rękę całuje, a przed kim pada na kolana; z kim należy trzymać, a z kim się nie spoufalać. W nieco starszym wieku dochodziła jeszcze praktyczna nauka gospodarowania majątkiem, częściowo już zresztą nabyta z obserwacji. Tak więc niezbędnych, podstawowych biegłości uczył się szlachcic w domu, od swoich bliskich, a miały one przede wszystkim znaczenie praktyczne. Od 7-10 roku życia zaczynano naukę łaciny, w szkole lub pod kierunkiem guwernera 6 Domowi nauczyciele uczyli zamożnych paniczów nie tylko łaciny, ale i języków europejskich. W epoce renesansu najpopularniejszym był włoski, potem zaś niemiecki, a nierzadko uczono jeszcze starożytnej greki. W czasach baroku obniża się poziom wykształcenia i zainteresowanie kulturą humanistyczną, wpływy włoskie słabną, przybierają zaś na sile francuskie (zwł. od drugiej połowy XVII w.), o grece nie ma już raczej mowy. Jednak wielka część szlachty zaczynała edukację nie pod okiem domowego pedagoga, lecz w najbliższej szkółce parafialnej.

Szkółka elementarna
W Wielkiej i Małej Polsce oraz na Pomorzu sieć parafialna była bardzo gęsta, a szkółka do połowy XVII w. znajdowała się w niemal każdej (90%) parafii, w większych miastach zaś działało ich po kilka (w Krakowie kilkanaście). Do tego dochodziły placówki protestanckie, powstające przy zborach, a także – uwaga! – świeckie szkółki utrzymywane na wzorowym poziomie przez magistraty miast pruskich i wielkopolskich. Na Litwie szkółki katolickie występowały w mniejszej liczbie, im dalej na wschód, tym rzadziej. Na całej Litwie w XVI-XVII wieku było ich około 100, wliczając te zakładane przy zborach różnowierczych (głównie kalwińskich). Istniały także na Litwie i Rusi nieliczne szkółki prawosławne przy cerkwiach, o tragicznym wręcz poziomie nauczania (bo też poziom samego duchowieństwa prawosławnegonie był lepszy). Nieco ożywienia wprowadziła tu unia brzeska (1596), bowiem dzięki walce unitów z dyzunitami powstała pewna liczba szkółek parafialnych po jednej i drugiej stronie. A więc sieć szkolna na terenach etnicznie polskich była rozwinięta doskonale, gorzej na ziemiach wschodnich. W drugiej połowie XVII w. liczba szkółek elementarnych spadła drastycznie, w niektórych województwach nawet o ponad trzy czwarte. Po części był to skutek zniszczeń wojennych, po części efekt zubożenia Kościoła i szlachty (czytaj: fundatorów i dobroczyńców).
W szkółkach parafialnych synowie szlacheccy uczyli się wespół z chłopskimi, zaczynając naukę w wieku 7-8 lat, choć trafiali się wśród nich i „chłopcy” dwudziestoletni. Nauczycielem wiejskim, tzw. klechą (clecha), był zwykle człowiek miernego wykształcenia, często wyrzucony z akademii żak lub były mnich, a czasem i w ogóle nieuczony, w pełni zależny od proboszcza-chlebodawcy. Nieraz pełnił jednocześnie obowiązki kościelnego. Klecha z dyplomem bakałarza lub magistra zdarzał się rzadko, i to tylko w miastach. Nauka według zaleceń Kościoła trwać winna 4 godziny przed i 4 godziny po południu, ale w praktyce było to zapewne ok. 4 godzin dziennie. Do tego szkoły wiejskie przerywały naukę w czasie intensywniejszych prac polowych, a przypuszcza się, że niektóre działały tylko przez okres zimowy. Program obejmował katechizm (najważniejsze!), czytanie i pisanie (po polsku lub rusku) i podstawy rachowania, a ponadto ministranturę (służenie do mszy). W każdej szkole była tablica, dzieci powinny mieć własne zeszyty i pióra. Budynki szkolne bywały rozmaite, gdzie znalazł się hojny fundator (proboszcz), tam stawiano murowane domki, ale nieraz były to drewniane przybudówki albo wręcz sala wydzielona na plebanii lub w mieszkaniu klechy. W praktyce szkółki nie służyły edukacji, tylko zaspokojeniu zapotrzebowania parafii na ministrantów, stąd w niektórych szkołach uczono ledwie dwóch lub trzech chłopców, i to tylko katechizmu i ministrantury, a klecha zamiast nauczać często zmuszał dzieci do pracy w swoim ogrodzie (zazwyczaj dostawał kawałek ziemi w ramach uposażenia). W innych placówkach, zwłaszcza miejskich, poziom był wyższy, a program obejmował także elementy łaciny oraz śpiew. Najlepsze szkółki nauczały podstaw gramatyki łacińskiej, retoryki i logiki (dialektyki), czyli właściwie było to pełne trivium, tj. pierwsza część siedmiu sztuk wyzwolonych.
Gdy chłopiec umiał pisać i czytać, a także liznął nieco łaciny, posyłano go do szkół w mieście. Ambitni i zdolni, jeśli nie stać ich było na studia za granicą, trafiali do jednej z trzech akademii: Krakowskiej, Wileńskiej lub Zamoyskiej. Większość jednak poprzestawała na kolegium jezuickim albo pijarskim, ewentualnie gimnazjum protestanckim. Tam, z dala od rodziny, rozpoczynał się nowy epizod w ich życiu: barwny, wesoły, ale i niełatwy żywot żakowski. Lecz to już temat na inną gawędę.

Panna
Dziewczęta chowano w zaciszu domowym, pod opieką matki lub ochmistrzyni, ucząc pobożnych pieśni, szycia i haftu, doglądania gospodarstwa i kuchni, czasem jeszcze tańca, śpiewu i gry na luteńce. Tradycyjnie do niewiast należało uprawianie ogródka z ziołami i kwiatami (tzw. wirydarza), a więc dziewczynki poznawały tajniki pielęgnacji roślin, odchwaszczały grządki, siały pod oknami pachnącą maciejkę, a także rozmaryn i mirtę na panieńskie wianki. W ubogich dworach, gdzie nie dostawało dziewek służebnych, panny zajmowały się również kurnikiem, dojeniem krów, prowadzeniem kuchni oraz przędziwem (len i konopie), ale córki zamożniejszych rodziców pędziły beztroski żywot, zajmując się tylko wyszywaniem i wirydarzykiem. O rozwój intelektualny panien dbano bardzo rzadko. Nie było dla nich miejsca w szkołach, co najwyżej – a i to rzadko – oddawano panny na „naukę” do klasztorów żeńskich (czynili tak również dysydenci), skąd wynosiły tak wspaniałe przymioty umysłu, jak skromność, wstrzemięźliwość, bojaźń Bożą, dobre maniery i cnoty wszelakie, co dawało doskonałe przygotowanie do przyszłej roli w społeczeństwie (cnotliwa panna na wydaniu, a potem posłuszna żona) - i właściwie nic poza tym. Jeśli nauczono czytać, to tylko książkę do nabożeństwa. Pozostawała więc edukacja domowa, ale powszechnie uważano, że wykształcenie jest kobietom niepotrzebne. Ponad połowa szlachcianek, w tym panny z najbogatszych domów, nie umiała pisać ani czytać - a te, które potrafiły, nieczęsto umiały cokolwiek więcej. Pobieżna choćby znajomość łaciny, powszechna u mężczyzn, wśród białogłów była niebywałą rzadkością. Największą wagę przywiązywano do tzw. dobrego wychowania: skromny chód, wejrzenie i postawa, wstrzemięźliwość przy stole, niezabieranie głosu w dyskusji itp. Wiedzy i inteligencji od dziewczyny nie wymagano, a wręcz sobie nie życzono.
Tak się przedstawiało typowe, tradycyjne wychowanie panien 7. Nie generalizujmy jednak. Był znaczny odsetek kobiet dalekich od owego wzorca. Nieliczne jednostki z zamożnych domów odebrały wysokie wykształcenie klasyczne, poznały kilka języków (w tym łacinę i grekę), znały dzieła starożytnych mistrzów i potrafiły prowadzić uczone dysputy – jak pani chorążyna wołyńska (schyłek XVI w.), autorka przekładów ewangelii i pism apostolskich z języka greckiego. Podziwiano takie kobiety i sławiono ich intelekt, ale mało który z pochlebców chciał mieć wykształcone córki. Do bardziej światłych niewiast należały i panny z kręgów dworskich, wykształcone nie w naukach humanistycznych, lecz poprzez obcowanie z tzw. wielkim światem, z ludźmi o wysokiej kulturze i ogładzie, z poetami, uczonymi, urzędnikami i żołnierzami, wreszcie ocierające się o politykę, a nierzadko same próbujące wywierać na nią wpływ (ach, te intrygantki!). Umieszczenie córki we fraucymerze możnej i dostojnej pani było szczytem ambicji bogatego szlachcica, we fraucymerze królowej – ambicją magnata. Lecz myliłby się ten, kto chciałby sądzić, że ambicjom ojca przyświecała chęć ofiarowania córce lepszego wykształcenia. Po prostu panny respektowe miały największe szanse doskonale wyjść za mąż.
Ale była jeszcze jedna, dużo większa grupa niewiast wyłamujących się z tradycyjnego modelu wychowania. Dziewczęta, które urodziły się i wzrastały w dzikich, odludnych, niebezpiecznych okolicach, np. na pograniczu moskiewskim albo na ziemiach południowo-wschodnich, nieustannie zagrożonych bandyckim napadem. Tam, gdzie ojciec i bracia nie rozstawali się z rusznicą, gdzie bramę na noc podpierano kołkami, a straże nieustannie wypatrywały napastników, nie było dobrego klimatu dla delikatnych, kruchych, stepowych kwiatuszków w rodzaju Heleny Kurcewiczówny. Tam wiele szlachcianek uczyło się jeździć konno niczym Amazonki, strzelać z broni palnej, a nierzadko nawet robić szablą. Uczyły się wytrzymałości na trudy, odwagi w obliczu niebezpieczeństwa i zdecydowania w działaniu. Nie żeby owe umiejętności miały uratować pannie życie, jeśli już przyszło co do czego – bo skoro bracia i czeladź nie potrafili jej obronić, to sama niewiele już mogła poradzić – ale umiejąc zadbać o siebie, przynajmniej nie przeszkadzała „swoim” podczas bitwy, nie wymagała męskiej opieki. A to już mogło przeważyć szalę na jej korzyść. Bo zupełnie inaczej broni się dworu, w którym trzecia część zbrojnych mężów zamiast walczyć przy palisadzie musi uspokajać lamentujące niewiasty, niż kiedy owe niewiasty spokojnie podają strzelcom fachowo naładowane rusznice. Tego rodzaju panny 8 stawały się później doskonałymi żonami dla osiadłej na niebezpiecznych ziemiach szlachty, wymarzonymi towarzyszkami życia dla stepowych żołnierzy, a dzisiaj stanowią świetny materiał dla Swawolnych Kompanii.

Podsumowując...
Małe dzieci raczej niewiele obchodzić będą Panów Braci, tym bardziej, że rzadko dopuszcza się je do życia towarzyskiego, a i sami rodzice mało zajmują się nimi osobiście. Co najwyżej raz i drugi można spostrzec je w ogrodzie, bawiące się pod czujnym okiem opiekunki. Ale od czasu do czasu i one mogą trafić się w dyariuszach. W tle – np. w dalekiej podróży z rodziną. W scenariuszu – np. jako kula u nogi podczas wojennej zawieruchy. Wreszcie w samym centrum dyariusza – np. ciężko chore dziecko, które trzeba wieźć do sanktuarium, by wybłagać dlań cud uzdrowienia. Tylko ruszyć głową, a koncept się znajdzie.
Starsze dziewczęta, pilnie strzeżone w pokojach panieńskich, również nieczęsto wychodzą do gości, a jeśli już, to wobec obcych zachowują skrajną nieśmiałość – zdybana w korytarzu panienka dygnie i przywita się uprzejmie, z oczętami spuszczonymi ku ziemi, po czym stanie niczym słup soli, nie odzywając się ani słowem. Zagadnięta, odpowie krótko i grzecznie, a czmychnie przy pierwszej okazji. Nie jest jednak aż tak źle w przypadku znajomej panienki, z którą można już pogadać jak z człowiekiem. Nieraz też pan ojciec pozwoli statecznym młodzieńcom 9 zabrać panienkę na spacer lub konną przejażdżkę – byle nie we dwójkę, tylko w większym towarzystwie.
Starsi chłopcy natomiast to najwdzięczniejszy element do wykorzystania na sesjach. Każdy szlachcic chętnie przedstawi gościom swoich synów, chwaląc się ich dzielnością, krzepą i rycerskim sercem. Gdzie tylko mieszka jaki rozrodzony ród szlachecki, tam w okolicy grasują wyrostki na małych konikach, hałaśliwe i utrapione niczym czambuły tatarskie. Wybornie znają teren, rwą się do wielkich czynów, popisują zręcznością i odwagą, mogą więc oddać niemałe usługi jako przewodnicy, wywiadowcy, informatorzy i pomocnicy do wszystkiego. Czy to podpalić stóg dla odwrócenia czyjejś uwagi, czy wleźć na drzewo i wyglądać przeciwnika, czy pognać gdzie z wiadomością, nie ma to jak przejęty swoją rolą chłopiec. Ale z drugiej strony, wyrostki nieraz będą i przeszkadzać, naprzykrzać się, figle płatać, a co gorsza, pilnie śledzić wszelkie poczynania – zwłaszcza te, przy których lepiej nie mieć świadków.
I to by było na tyle, Mości Panowie i Panie. Po co to wszystko? Raz, aby wypełnić pewną lukę w świecie; dwa, aby Pan Brat mógł lepiej wyobrazić sobie dom rodzinny i dzieciństwo; trzy, aby dać okazję pogrania sobie młodzieżą szlachecką, czy to żakami w mieście, czy też urwisami znanymi w całej okolicy. Co wypisawszy dla wiadomości Starostów i Graczy, kłaniam się i polecam usługi na przyszłość, przypominając jeszcze, że w sferze kontaktów międzyludzkich nie ma uniwersalnych schematów. Zawsze i wszędzie istniały wyjątki, odbiegające od powszechnego modelu w obie strony, i to nieraz bardzo daleko! W praktyce nie było jednakowych rodzin ani jednakowych sposobów wychowywania dzieci. Tak więc czytajcie uważnie przypisy – i bądźcie elastyczni.

Przypisy:
1 Na Zachodzie owijano dzieci pasami płótna w sztywne kokony, krępując wszelkie ruchy i niejednokrotnie powodując odkształcenia stawów biodrowych, nie wspominając już o pospolitej niewygodzie.
2 Na dworach magnackich nadmiernie rozpieszczano i chłopców, na co szlachta patrzyła z wyraźną niechęcią, słusznie uważając, że „niewieście” wychowanie chłopców skutkuje później słabym zdrowiem, mizerną kondycją, gnuśnością i tchórzliwością, hańbiąc człeka rycerskiego. Szlachta żywo interesowała się też wychowaniem królewiczów, niejednokrotnie domagając się dla nich więcej ćwiczeń rycerskich, mniej zaś wygód i zabaw z siostrami.
3 Jeśli zdarzy się kiedyś Panu Bratu odwiedzić sypialnię panieńską, niechaj wie, czego może się spodziewać.
4 Zawsze, o ile mamy do czynienia z typowym, najbardziej powszechnym modelem rodziny. Ale można było spotkać i takiego „pana domu”, który zawsze i we wszystkim słuchał żony, a gdy się sprzeciwiał, bierał od niej po pysku. Albo uczonego, słabowitego, spędzającego pół życia w bibliotece. Albo skrajnego dewota, nie dbającego w najmniejszym stopniu o sprawy doczesne.
5 Co nie znaczy, że nie zdarzali się troskliwi, kochający, łagodni ojcowie, stosujący perswazję w miejsce kija – a z drugiej strony surowe, oschłe i wyniosłe panie matki...
6 O ile było to możliwe. Jeżeli szlachcica nie było stać na guwernera, a do bezpłatnej szkółki miał za daleko, nauczyć mógł synów tylu słówek i cytatów, ile sam pamiętał, i na tym był koniec z łaciną.
7 Dzięki królowym francuskim od połowy XVII wieku (dokładniej: od drugiego ożenku Władysława IV z 1645 r.) na dworach magnackich upowszechniać się zaczął nowy model wychowania. Doceniono kobietę w życiu towarzyskim, wymagać od niej poczęto umiejętności konwersacji, dowcipu, błyskotliwości, wykwintnych manier i pewnego obycia z kulturą humanistyczną. Panny z dobrych domów zaczęto uczyć pisania, francuskiego i etykiety. Śladem dworów magnackich poszły wkrótce co ambitniejsze rodziny szlacheckie. Tak więc druga połowa XVII wieku to zawzięte spory między tradycjonalistami a zwolennikami nowej mody, z wolna torującej sobie drogę na prowincję.
8 Nie muszą koniecznie być to dziewczyny z pogranicza. Rzadko, bo rzadko, ale panny wychowane „po męsku” zdarzały się i w spokojnych regionach. Miałem niegdyś w Kompanii taką dzieweczkę z Mazowsza. Matka umarła wydając ją na świat, a że w domu nie było innej niewiasty, żadnej ciotki ani babki, a jedynie ojciec i trzech braci, to czegóż mogli ją nauczyć, jeśli nie siodła i szabli, zwłaszcza że sami nie umieli nic więcej?
9 Młodzieży z zaprzyjaźnionych, okolicznych dworów pozwalano na dosyć bliskie kontakty, na wspólne wycieczki, a nierzadko panny podejmowały znajomych w swoich pokoikach (przeciw czemu grzmieli kaznodzieje). Obcych, przyjezdnych gości, takich jak Swawolne Kompanie, z reguły trzymano na duży dystans, dopuszczano do rozmów z pannami tylko w obecności kogoś z domowników, ale wszystko zależało od sytuacji. Jeśli wraz z Kompanią przyjeżdża poważny, stateczny jegomość albo serdeczny przyjaciel rodziny, jego kredyt zaufania przenosi się także na towarzyszy podróży – niewykluczone, że pozwolą wówczas młodzieży przenieść się do osobnej izby, zwłaszcza, jeśli starsi mają ważne sprawy do omówienia.
Bibliografia:

J. St. Bystroń „Dzieje obyczajów w dawnej Polsce”, PIW 1976
J. Kitowicz „Opis obyczajów”, Wrocław 1950
Z. Kuchowicz „Człowiek polskiego baroku”, Łódź 1992
Z. Kuchowicz „Obyczaje staropolskie”, Łódź 1975
J. Ochmański „Historia Litwy”, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1982
J. Topolski „Polska w czasach nowożytnych. Od środkowoeuropejskiej potęgi do utraty niepodległości (1501-1795)”, Poznań 1994
(artykuł ukazał się pierwotnie w Portalu #9)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumdzikiepola.fora.pl Strona Główna -> Silva Renum Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin